- Ale nie mniej ważny od ewentualnej kary- jest bardzo negatywny wymiar społeczny tego, co zrobiły - mówi prokurator Katarzyna Socha.
Po pierwsze zniszczone zostały szczepionki. Po drugie osoby, które miały certyfikaty, a faktycznie zaszczepione nie były, korzystały z udogodnień przysługującym zaszczepiony. A nade wszystko były te osoby zagrożeniem dla swoich bliskich, dla osób z którymi miały kontakt.
Podejrzane pielęgniarki, co zostało już wstępnie ustalone, współpracowały, każda miała swoje zadanie w tym procederze.
Pielęgniarki mają od 38 do 58 lat. Jedna z nich częściowo przyznała się do winy i złożyła wyjaśnienia. Dwie zaprzeczają.
Mówi jedna z podejrzanych.
Ja nie robię szczepień, ja nie mam dostępu do tego systemu. Ja pracuję na SORze, a nie w puncie szczepień.
Nie wiem, dlaczego tu jestem.
Moja klienta nie przyznaje się do winy. Na ten moment trudno mówić o linii obrony, bo to bardzo świeża sprawa, muszę dokładnie zapoznać się z dokumentami z prokuratury.
Dodaje obrońca kobiety, mecenas Michał Gajda.
Śledztwo jest we wstępnej fazie i jest rozwojowe. Obecnie mówi się o co najmniej 100 osobach, które skorzystały z usług pielęgniarek. Ale ta liczba może jeszcze znacznie wzrosnąć.
Fałszywe szczepienie kosztowało średnio 700 złotych.
Wszystko to działo się w jednym z prywatnych punktów szczepień w Kaliszu. Od maja do listopada.